Saperzy
Nadszedł kres wojny. Pozostał żal po zabitych, spalone chaty, groby żołnierskie i trauma, która pozostanie w ludziach na lata. Ale nie tylko.
Nie każdy wystrzelony pocisk wybucha, wiele elementów uzbrojenia zostaje porzucone w ferworze walki lub pozostaje przy zabitych żołnierzach.
Wkrótce w gospodarstwach pojawiły się hełmy pełniące role poideł, skrzynki amunicyjne, jako pojemniki do wszystkiego, ale także kalecy, którym zdarzyło się
niebacznie zetknąć ze śmiertelnym niebezpieczeństwem tkwiącym w ziemi.
Z upływem czasu natężenie akcji uświadamiających malało. Do czasu.
Są lata sześćdziesiąte, szkołą w Cieszynie zarządza pan Jan Wojewódka dbający [czasem przesadnie] o dyscyplinę zarówno wśród uczniów jak i nauczycieli.
Paczka młodych, zdolnych do wszystkiego wykazuje ponadprzeciętne podekscytowanie – coś się dzieje. Jednak już wkrótce grono znających sekret poszerza się niebezpiecznie.
Chłopaki znaleźli granat! – huczy w szkolnym podziemiu.
Pośród dyskusji i rozterek zapada decyzja, by granat wypróbować. Czas i miejsce: po lekcjach, na Mniszkach, koło lasu. W czasie, gdy grupka udała się w kierunku
potencjalnego poligonu, informacja o zbliżającym się nieszczęściu dotarła do nauczycieli. Rozpoczął się wyścig z czasem. Na widok nadbiegającego z krzykiem na ustach pedagoga
chwilowy posiadacz granatu wykonał klasyczny zamach i posłał go – rozsądnie – w kierunku lasu, po czym wszyscy zgodnie padli na ziemię. Granat nie eksplodował.
Kolejny dzień rozpoczął się od okolicznościowego apelu. Jako pierwszy zabrał głos kierownik Wojewódka gromkim: „Saperzy, wystąp!”.
Nad ciągiem dalszym rozciągnijmy zasłonę miłosierdzia.